Gdy patrzę ze swojego pokoju na szarą ulicę widzę tłum szarych postaci poruszających się w różnych kierunkach. Śpieszą zapewne do swoich zwykłych spraw czekających na niezwłoczne załatwienie. Uśmiechy dawno temu zniknęły z twarzy przechodniów pod moim oknem. Wszyscy pozakładali na twarze maski obojętności, kryjące szczelnie nawet wyraz ich spojrzeń ginących pod czarnymi szkłami , podobnych do siebie okularów. Poruszają się bezszelestnie, przez szybę nie słyszę odgłosu kroków, nie słyszę żadnych rozmów. Wydaje się, że śmiech także umarł, stał się tylko bolesnym grymasem zastygłym na czarno-białych fotografiach.
Obojętność.
Szarzy ludzie z ulicy sami zdecydowali się na osamotnienie wobec swoich problemów, za późno wołać o pomoc - to daremne. Każdy z nich dawno utracił zdolność reagowania na zło i cierpienie innego szarego człowieka. Zaklęty krąg, którego stali się nieodłącznym elementem sprawił, że prośba o pomoc nie zostanie usłyszana przez nikogo.
...wyszedłem na ulicę. Niebo zasnuły ciężkie, ołowiane chmury. Natychmiast wmieszałem się w szary tłum, dałem mu się nieść w nieznanym kierunku. Szedłem przed siebie wąskim korytarzem utworzonym przez kamienice stojące po obu stronach ulicy. Co chwila czułem jak ktoś idący z przeciwka potrąca mnie obojętnie. Patrząc uważnie w nieruchome twarze starałem się odnaleźć w nich choćby garstkę człowieczeństwa. Bez efektu.
Poczułem nagle nieokreślony, wewnętrzny strach. Nie wiem czego zacząłem się obawiać, lecz uczucie to zaczęło nasilać się z każdą chwilą. Nagle zapragnąłem znaleźć się w moim mieszkaniu, które jawiło mi się teraz jako oaza bezpieczeństwa. Zacząłem biec, przeciskając się przez masę szarych postaci, prawie bez tchu dopadłem bramy swojej kamienicy.
Korytarz- schody - jestem u siebie...
Nie zdejmując płaszcza oparłem się o drzwi wsłuchując się w znajome, delikatne i równomierne tykanie zegara. Po dłuższej chwili wszedłem do pokoju.
Bezwiednie zerknąłem w lustro i zamarłem w bezruchu, widząc beznamiętny wyraz mojego spojrzenia. Chciałem krzyczeć, lecz głos uwiązł mi w gardle, ukryłem twarz w dłoniach i nagle zacząłem w zawrotnym tempie spadać w czeluść czarnej pustki.
Obudziłem się gwałtownie.
Minęło parę chwil zanim zdałem sobie sprawę, że siedzę we własnym łóżku. Senny koszmar powoli przemijał. Spojrzałem na zegarek - prawie ósma - czas się zbierać. Odsunąłem zasłony w oknie, szare chmury spowijały niebo nad miastem, ulica jak co dzień pełna była ludzi śpieszących w różnych kierunkach.
Też musiałem wyjść do swoich zajęć.
Włożyłem szary płaszcz i sięgnąłem do kieszeni po ciemne okulary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz